U trzeciego króla przyjęto Maciusia bardzo skromnie, chociaż równie życzliwie. Maciusia to trochę nawet zdziwiło i troszkę mu było jakby nieprzyjemnie.
— Skąpy czy co? — pomyślał Maciuś. Pałac nawet nie bardzo wyglądał na zamek królewski, prawie się nie różnił od ładniejszych domów miasta.
Jeden lokaj miał nawet trochę przybrudzone rękawiczki, a na obrusie była mała wprawdzie, ale — jednak — dziurka, zręcznie zaszyta jedwabiem.
Zdziwił się Maciuś tym więcej, gdy go ten król zaprowadził do swojego skarbca. Tyle było w skarbcu złota, srebra i drogich kamieni, że Maciuś aż oczy zmrużył.
— Wasza królewska mość strasznie jest bogaty.
— O nie — powiedział król — gdybym to chciał rozdać między wszystkich obywateli mego państwa, na każdego przypadłby jeden zaledwie pieniążek.
I tak to jakoś przyjemnie powiedział, że Maciusiowi aż serce drgnęło.
Ten król był najmłodszy ze wszystkich trzech, ale jakiś smutny.
Jeśli wieczorem nie byli w teatrze, król grał na skrzypcach, ale jakoś smutnie, że trzeba było westchnąć.
— Jacy rozmaici są królowie — pomyślał Maciuś.
I powiedział:
— Podobno wasza królewska mość ma ogromny dom, ale to bardzo-bardzo wielki.
— Ach, tak. Nie pokazywałem go waszej królewskiej mości, bo to gmach parlamentu. Ponieważ w waszym państwie niema ludowładztwa, sądziłem, że nie będzie ciekawe.
— A ja bym bardzo chciał ten… ten… parlament zobaczyć.
Maciuś nie zrozumiał, o czym król mówił i pomyślał znów:
— To dziwne: co robili królowie sto, dwieście i tysiąc lat temu, tyle mnie uczyli, a nie uczą jakoś, co robią królowie i jacy są teraz. Gdybym ich znał dawniej, może nie doszłoby wcale do wojny.
Król znów zaczął grać na skrzypcach, a Maciuś, Helcia i Stasio słuchali.
— Dlaczego wasza królewska mość gra tak smutnie?
— Bo życie jest niewesołe, mój przyjacielu. A już chyba najsmutniejsze jest życie króla.
— Króóóla — zdziwił się Maciuś — a tamci tacy weseli.
— I oni są smutni, kochany Maciusiu, tylko przy gościach udają, bo taki jest zwyczaj, bo tak każe etykieta. Jakże mogą być weseli królowie, którzy przegrali dopiero co wojnę.
— Ach, to dlatego się martwi wasza królewska mość.
— Ja najmniej z nas trzech. Ja nawet jestem zadowolony.
— Zadowolony? — jeszcze bardziej zdumiał się Maciuś.
— Tak, bo nie chciałem tej wojny.
— Więc po co było wojować?
— Musiałem, nie mogłem inaczej.
„Dziwny jakiś król — pomyślał Maciuś — nie chce wojować, a wypowiada wojnę, i cieszy się, że przegrywa; zupełnie dziwny król?”
— Wygrana wojna — to wielkie niebezpieczeństwo — mówił król jakby do siebie. Najłatwiej zapomnieć wtedy, po co się jest królem.
— A po co się jest królem? — naiwnie zapytał się Maciuś.
— Przecież nie po to, żeby nosić koronę, a — żeby dać szczęście ludności swojego państwa. A jak dać szczęście? Wprowadza się różne reformy.
„Oho — to ciekawe” — pomyślał Maciuś.
— A reformy — to najtrudniejsze — tak, to najtrudniejsze.
I tym razem tak smutnie zagrały skrzypce, jakby płakały, jakby się stało nieszczęście.
Długo w noc rozmyślał Maciuś. Przewracał się z boku na bok, a w uszach śpiewała mu smutna pieśń skrzypiec.
— Jego się zapytam. On mi poradzi. To musi być dobry człowiek. Jestem królem-reformatorem, a nie wiem, co to są reformy. A on mówi, że to takie trudne.
To znów myślał:
— Może on kłamie. Może oni się umówili między sobą, żeby właśnie ten trzeci dał mi do podpisania jakiś akt.
Bo nieraz już dziwiło Maciusia, dlaczego nic nie mówią z nim ani o pożyczce ani o niczym. Przecież królowie zjeżdżają się, żeby mówić o polityce, o różnych ważnych rzeczach. A oni nic. Myślał, że nie chcą z nim mówić, bo mały. Więc dlaczego znów ten trzeci rozmawia z nim, jak z dorosłym.
Maciuś polubił smutnego króla, ale mu nie ufał. Bo królowie wcześnie uczą się być nieufni.
Chcąc prędzej usnąć, zaczął sobie Maciuś nucić półgłosem najsmutniejszą piosenkę, gdy nagle usłyszał kroki w sąsiednim pokoju.
— Może mnie chcą zabić? — przemknęło mu przez głowę, bo słyszał i o takich wypadkach, gdy królów wciągano w zasadzki, żeby ich skrytobójczo zgładzić. Może by mu to nie przyszło do głowy, gdyby długie rozmyślania i ta żałobna pieśń nie rozdrażniły go bardzo.
I Maciuś szybko nacisnął guzik elektrycznej lampy. Po czym rękę wsunął pod poduszkę, gdzie miał rewolwer.
— Nie śpisz, Maciusiu?
To był król.
— Nie mogę zasnąć.
— Więc i małym królom ciemne myśli spędzają sen z powiek? — z uśmiechem powiedział król, siadając przy łóżku.
I nic nie mówił więcej, tylko patrzał. I Maciuś przypomniał sobie że tak patrzał na niego często jego ojciec. Maciuś nie lubił wtedy, gdy ojciec tak patrzał. A teraz było mu przyjemnie.
— Tak, tak Maciusiu, bardzo się zdziwiłeś, kiedy ci powiedziałem, że nie chciałem z tobą wojować, a wojowałem. Bo ty myślisz jeszcze, że królowie mogą robić, co chcą.
— Wcale tak nie myślę. Wiem, że nam wiele rzeczy każe robić etykieta, a wiele — prawo.
— Ach, więc wiesz. Tak, my sami wydajemy złe prawa, a potem musimy się do nich stosować.
— A czy nie można dobrych praw wydawać?
— Można, trzeba. Młody jesteś, Maciusiu. Ucz się i wydawaj dobre, mądre prawa.
I król wziął rękę Maciusia, położył na swojej ręce, tak jakby porównywał swoją dużą z Maciusiową małą — potem pogłaskał ją jakoś bardzo czule, nachylił się — i pocałował rękę Maciusia.
Maciuś się strasznie zawstydził, a król zaczął mówić prędko i cicho:
— Słuchaj Maciusiu. Mój dziadek dał ludowi wolność, ale nie było dobrze. Jego zamordowali, a lud dalej nie był szczęśliwy. Mój ojciec wzniósł wielki pomnik wolności. Zobaczysz go jutro: jest ładny, ale cóż z tego, kiedy dalej są wojny, są biedni, są nieszczęśliwi. Ja zbudować kazałem ten wielki gmach parlamentu. I cóż, nic. Dalej jest to samo.
Nagle jakby sobie coś przypomniał.
— Wiesz Maciuś, zawsze my źle robili, że dawaliśmy reformy dorosłym, spróbuj ty od dzieci, może ci się uda… No śpij drogie dziecko. Przyjechałeś, żeby się zabawić, a ja ci głowę zawracam po nocy. Dobranoc.
Kiedy nazajutrz Maciuś pragnął wrócić do tej rozmowy, król nie chciał już mówić. Za to objaśnił mu dokładnie znaczenie parlamentu. Był to naprawdę ogromny i piękny dom, we środku podobny trochę do teatru, a trochę do kościoła. Na podwyższeniu siedzieli panowie przed stołem, tak jak w jego pałacu podczas narady. Tylko tu jeszcze było strasznie dużo foteli — i tam siedzieli różni panowie, i z nich wychodzili mówcy i wchodzili jakby na ambonę, i tak mówili jakby kazanie. A naokoło były loże, i w tych lożach różni znów ministrowie. A z boku przy wielkim stole siedzieli tacy, którzy pisali do gazet. A wyżej publiczność. Akurat kiedy weszli, przemawiał ktoś bardzo gniewnie do ministrów:
— My nie pozwolimy — krzyczał i bił pięściami. Jeżeli nas nie posłuchacie, nie będziecie więcej ministrami. Nam potrzeba mądrych ministrów.
Drugi mówił, że ministrowie są bardzo mądrzy i innych nie potrzeba.
Potem się pokłócili, zaczęli wszyscy krzyczeć. Ktoś jeden krzyknął: „Precz z rządem”, inny: „wstydźcie się”. A kiedy Maciuś wychodził już z sali, krzyknął ktoś: „Precz z królem”.
— Dlaczego oni się pokłócili?
— Bo im źle na świecie.
— A co będzie, jak naprawdę wyrzucą ministrów?
— Wybiorą innych.
— No, a ten co krzyknął: „precz z królem”.
— On zawsze tak krzyczy.
— Wariat?
— Nie. Tylko nie chce króla.
— A czy mogą wyrzucić króla?
— Owszem, mogą.
— A co wtedy będzie?
— Wybiorą kogoś i inaczej go nazwą.
To było bardzo ciekawe, prawie tak, jak dwie małe małpki od kacyka murzyńskiego Vey-Bina.
CIĄG DALSZY NASTĄPI
Autorstwo: Janusz Korczak (CC0)
Zdjęcie: Victoria_Borodinova (CC0)
Utwór z domeny publicznej
Liczba wyświetleń tego wpisu: 369